Był rok 1660. W północnej części Morza Dreamlandzkiego niepodzielnie panował król Dreamlandu Erwin VII. Gedańczycy i Rivijczycy, którzy jeszcze 200 lat wcześniej stanowili dla niego pewną konkurencję, wówczas byli już jego poddanymi i strzegli Morza Dreamlandzkiego przed ewentualnym najazdem zewnętrznym. Ponieważ jednak taki najazd nigdy nie nastąpił, ich armie i floty wykrwawiały się w starciach na południu archipelagu oraz w nieustannych walkach wewnętrznych. Formalnie władzę nad nimi sprawowali namiestnicy królów Dreamlandu wybierani dożywotnio przez miejscową arystokrację. Właśnie – dożywotnio... W praktyce oznaczało to, że elektorzy musieli się zbierać nawet kilka razy do roku, ponieważ kolejni namiestnicy byli ulubionym celem nieznanych zamachowców. Kim byli? Czy stronnikami innych rodów, poglądających łakomie na tron w Gedanii, czy może agentami samego króla z dalekiego Dreamopolis, któremu bynajmniej nie zależało na stabilizacji we wschodniej prowincji państwa? Choć nie mamy na to żadnych dowodów, prawdopodobieństwo jest duże, jako że dreamlandzcy władcy konsekwentnie przestrzegali starej i sprawdzonej w polityce zasady: tym jesteśmy silniejsi, im słabsi są nasi sąsiedzi. Przyjrzymy się temu jeszcze wielokrotnie, śledząc dzieje Układu Morburskiego, jednak na razie powróćmy do Blacklock. Namiestnicy zmieniali się więc nader często, np. ze wszech miar wyjątkowym roku 1627 elektorzy ani na chwilę nie opuszczali stolicy, bowiem straciło wówczas tron aż 9 kolejnych namiestników! Ledwo skończyły się uczty i narady z nowym władcą, ledwo zamiejscowi elektorzy spakowali kufry, już trzeba je było na powrót rozpakowywać i przygotowywać kolejną elekcję. Co prawda drugiego roku tak obfitego w namiestników w Blacklock nie było, ale jak głosi anegdota, służyli oni do sprawdzania kompetencji królewskich doradców i astrologów. Każdego kandydata władcy Dreamlandu pytali tylko, kiedy straci życie kolejny namiestnik w Gedanii, i nie trzeba było długo czekać, by przekonać się, czy to mąż rzeczywiście uczony, czy tylko sprytny oszust.
W tym samym czasie w południowej części Morza Dreamlandzkiego rywalizowały ze sobą Morland, Furlandia, Elsynorczycy, no i oczywiście król Dreamlandu Erwin VII, tyle że mieczami i muszkietami Morlandczyków oraz wojsk z Blacklock. Kroniki weblandzkie chętnie podkreślają udział tych zaborców w pacyfikacji Wielkiej Wanty, co jednak najbardziej komiczne i tragiczne zarazem, krok ten świadczy jedynie o bezsensowności polityki namiestników Blacklock. Jak już wiemy, w ich przypadku układanie długofalowych strategii mijało się z celem, w związku z tym kierunki ich polityki wynikały głównie z... przyzwyczajenia. Obecność sił gedańskich i rivijskich na tym obszarze rozpoczyna rok 1446, kiedy to Piotr IV Stary postanowił wzmocnić pozycję swego państwa, a zarazem wziąć w kleszcze swych tradycyjnych wrogów Morlandczyków, i rozkazał swej flocie i piechocie morskiej zająć przyczółki na północno-wschodnim wybrzeżu Wielkiej Wanty, o parę mil zaledwie od wschodnich, słabo bronionych brzegów morlandzkiej Efrytii. Siłą rzeczy ucierpiało na tym terytorialnie Królestwo Ebruz Semitana II, ale nad tym akurat Piotr IV szczególnie się nie zastanawiał. Niestety władca ów miał pecha, ponieważ albo on sam, albo jego 3 kolejne żony były niestety bezpłodne. Dość na tym, że gdy umarł, nie zostawiając dziedzica, tron w Gedanii należał do Dreamlandu. A co było potem, to już wiemy... Przyczółki Blacklock, czekające na próżno na lepsze czasy, przestały już być solą w oku Morlandu, za to drażniły księstwa Galador i Melador oraz Elsynorczyków.
Dalsze wypadki nie dały na siebie długo czekać. W 1449 roku król Dreamlandu Bond V wyprawił do Morburgu wspaniałe poselstwo z propozycją wiecznego pokoju między Dreamlandem i Morlandem oraz pozyskania ziem na Wielkiej Wancie. Bond V doskonale zdawał sobie sprawę, że kunsztowne stroje posłów, pełne koronek i klejnotów, przyjacielskie dary wyceniane na niebagatelną nawet dziś sumę 5000 dreamów oraz formalne uznanie króla Morlandu Hermana II za równorzędnego partnera niewątpliwie zrobią na nim wrażenie. I faktycznie zrobiły, bo rok później Morlandczycy zajęli Księstwo Melador, a wojska Blacklock w służbie króla Dreamlandu ruszyły ze swych przyczółków i podbiły Galador. Było to tym łatwiejsze, że oba księstwa ledwie przed rokiem zakończyły 13-letnią bratobójczą wojnę. W celu wyeliminowania rodów panujących tych ziem, wkrótce Melador II został oskarżony o czary i spalony na stosie wraz z całą rodziną, zaś Galador II okazał się heretykiem i również nie uniknął stosu. Jego małżonkę w drodze łaski uduszono garotą, dzieci podobno zmarły na influenzę, a bracia po prostu zaginęli bez wieści. Z okazji zwycięstwa 12 października 1550 roku odbyła się przed pałacem w Dreamopolis parada elitarnej gwardii solardzkiej, mimo że od stuleci z nikim nie walczyła, natomiast oddziały z Blacklock pozostały na Wielkiej Wancie, pilnując królewskich zdobyczy i szukając ukrytych zapasów żywności u wieśniaków, dla których plądrowanie stało się niemal tak naturalne jak wiosenne burze. Co jeszcze bardziej interesujące, zwierzchnictwo nad stacjonującą tu armią objął wprawdzie podnamiestnik Blacklock Hutor Rivijczyk, ale podatki odprowadzał nie do Gedanii, ale dla prezerwacji większej do Dreamopolis. Faktycznie, wystarczy spojrzeć na mapę, by stwierdzić, że tak było bliżej...
W końcu w 1660 roku, o którym zresztą od początku usiłujemy opowiedzieć, rozpoczął się bunt mieszczan galadorskich pod wodzą Letriba, burmistrza Galadoru (dziś noszącego jego imię). Cóż, bunt mieszczan już sam w sobie był podwójnie nielegalnym zamachem stanu – podważającym prawa z woli Bożej miłościwie panującego Erwina VII oraz niepisane prawo, że nielegalne zamachy stanu mogą być dziełem jedynie arystokratów. Gdy w dodatku Letrib nadał sobie go tytuł księcia Galador, tego już było za wiele nie tylko Erwinowi VII, ale nawet panom Morlandu, Gedanii i Rivii. Tym razem król Dreamlandu nie wysyłał już posłów, ale osobiście udał się do Morburga. Morburg dotychczas przyjmował tylko jednego władcę Dreamlandu – cesarza Ulrycha Wielkiego, który w IX w. osobiście ustanowił to miasto siedzibą arcybiskupa, jednak najwyraźniej nie wyszedł z wprawy, bo Erwin VII był powitaniem autentycznie poruszony. Pisał do żony co następuje: Jeszczem nie ujźrzał miasta w całej jego krasie, a już poczęły bić dzwony kościelne i bić armaty, bo okręty nasze ze wzgórza już wprzódy zauważone były. Natenczas na powitanie ukazała się flota, a każdy okręt prócz flagi króla swojego i naszą miał na maszcie. Gdybym spodziewał się, jaką miłością osobę naszą Morland cały darzy, wcześniej już, nie czekając na te wypadki wszeteczne, układ z nim bym ten braterski uczynił. Wzruszenie osoby królewskiej to zawsze miły akcent dla Czytelnika, jednak już w czasie rozmów z królem Morlandu Hoggurtem II gość wrócił do dawnej formy. Podyktowany przez niego Układ Morburski na 300 lat określił, jaka władza jest legalna, a jaka nie. Tak w archipelagu na Morzu Dreamlandzkim powstała międzypaństwowa policja. Władca Dreamlandu był jej inspektorem, król Morlandu komisarzem, a namiestnik Blacklock... posterunkowym.
Pełny tekst Układu Morburskiego, przynajmniej o ile wiadomo, nie zachował się do naszych czasów. Ale i tak prawdopodobnie byłoby to dzieło nazbyt ciężkostrawne dla dzisiejszego czytelnika. Po zwyczajowym wyliczeniu godności i zasług wszystkich sygnatariuszy następowała długa i równie nudna co pouczająca lista ziem wysp Solardii, obu Temerii, Rivi, Redanii, Efrytii i pomniejszych po wieczne czasy określająca, co jest czyje i zamykająca raz na zawsze terytorialną przepychankę między dwoma ważnymi (Dreamland i Morland) i trzecim mniej ważnym sojusznikiem (Blacklock). Najciekawsze było jednak dalej – układ sankcjonował podział północnej i środkowej części Wielkiej Wanty na pół, część południową czynił morlandzką, zaś Furlandię dreamlandzką strefą wpływów. Oznaczało to mniej więcej tyle, że póki obaj władcy nie zdecydują się ich podbić, mogą urządzić w nich sobie wcale atrakcyjne rynki zbytu. Na koniec zobowiązano się do pomocy zbrojnej na każde żądanie legalnego władcy Dreamlandu bądź Morlandu, zaś w przypadku jego uśmiercenia, zanim o tę pomoc wystąpi – do natychmiastowej interwencji w imię sprawiedliwości i ładu. Układ podpisali w Morburgu 8 lipca AD 1660 królowie Erwin VII i Hoggurt II, a w imieniu Blacklock przyjął go do wiadomości namiestnik Sigmund Gedańczyk. Tego samego dnia królowie wydali armiom rozkaz zaatakowania zbuntowanych miast galadorskich, po czym zasiedli do zasłużonej wieczerzy. Być może miły nastrój wieczoru psuł trochę fakt, że Erwinowi VII – z przyczyny kataru żołądka i zaleconej przez medyków diety – gotował nie kuchmistrz morbuskiego dworu, lecz jego własny, ale nic nam nie wiadomo o złośliwych domysłach, że władca z Dreamopolis po prostu bał się... otrucia.
Gdy połączone floty lądowały już pod Galadorem, a uczta w Morburgu nadal trwała, Sigmund Galadorczyk ośmielił się wreszcie przemówić do swego króla. Tu niezbędny niewielki wtręt rodem z powieści psychologicznej – ten namiestnik Blacklock był światłym i wykształconym człowiekiem, mecenasem sztuki, a nawet poetą. Tym bardziej więc zdawał sobie sprawę, że co by nie zrobił, na złe musi się obrócić. Sankcjonując umowę, jedząc i pijąc jak wszyscy, mógł być pewien śmierci wielu swoich żołnierzy i zarzutu, że nie zrobił nic, aby mieszkańcy Blacklock ginęli w nieswoim interesie. Z kolei próbując temu zapobiec, narażał się na to, że przeciwnicy ogłoszą, iż za darmo oddał przez setki lat krwią Gedańczyków i Rivijczyków bronione ziemie na Wielkiej Wancie. Postanowił jednak się odezwać. W dwornych i kwiecistych słowach zapytał, czy jego umęczeni ciągłą walką ludzie nie mogliby zostać wymienieni na wypoczęte oddziały solardzkie. Może przeważyła jego poetyczna natura? A może liczył na to, że gdy powróci do Blacklock na czele południowej floty, to łatwo poradzi sobie z domowymi wrogami? To już bardziej pole do popisu dla powieściopisarza niż historyka, tym bardziej, że nic nie uzyskał. Erwin VII przebiegle wykręcił się modną wówczas Kroniką Furldzką, przytaczając omyłkę Kanuta XXIX, który wylądowawszy na Rivii zamiast Starej Temerii, powiedział, czując się oszukany: Panowie, tu jest tylko piach, i powrócił do domu. Bacz Waszmość Sigmundzie, obyś i ty tak nie postąpił – dodał ponoć król. Sigmund Gedańczyk skłonił głowę i kilka dni potem wrócić do Gedanii. Panował tam względnie spokojnie jeszcze przez kilka miesięcy, po czym któregoś dnia napił się wina i... skonał nazajutrz w konwulsjach.
Tymczasem połączone siły Morlandu i Blacklock skutecznie spychały buntowników na południe Wielkiej Wanty, aż w końcu zmusili ich do ucieczki na teren Królestwa Elsynor. Tam armie się zatrzymały i plądrowaniem wsi uczciły swój triumf. Dlaczego nie poszły dalej za uciekającymi? Tu przyjść nam z pomocą mogą dwie teorie. Pierwsza – taktyczna – powie, że dowódcy nie chcieli odwodzić wojsk zbyt daleko od głównych dróg zaopatrzenia. Czy jednak statki z zaopatrzeniem nie mogły popłynąć te parę mil dalej na południe? Pewnie mogły... Dlatego dopuśćmy do głosu również teorię romansowo-polityczną: król Erwin VII, pochował swoją trzecią furlandzką żonę i zapragnął tak odmiany, jak nowej strefy wpływów dla swojej dalekosiężnej polityki. Wymarzoną kandydatką na nową małżonkę władcy mogła być tylko królowa powstałego zaledwie 4 lata wcześniej Królestwa Elsynor – Arona. Pokojowa unia tych państw nie tylko spowodowałaby zamknięcie ze wszech stron Archipelagu Dreamlandzkiego solardzkimi flotami, ale również wzięłaby w kleszcze silny bądź co bądź Morland. W końcu każdy układ smaczny tylko, póki świeży, a potem kto wie, komu się wcześniej znudzi... Tak więc król Dreamlandu nie chciał przekraczać elsynorskich granic, przynajmniej tak długo, jak opłacało mu się uważać je za legalne. Czy jednak Erwin VII zestarzał się i przestał myśleć równie sprawnie jak dawniej, czy też w porównaniu z buntownikiem Letribem wydawał się mało atrakcyjny, królowa oraz burmistrz-samozwańczy książę już późną zimą 1661 (łamiąc kolejne niepisane prawo, że wojny zaczyna się na wiosnę) wyszli na czele wojsk poza granice Elsynoru i rozpoczęli zwycięski masz na północ. W 1664 roku wyparli wrogie wojska z wyspy i ogłosili całą Wielką Wantę terytorium Unii Weblandu. Jak w hollywoodzkim filmie wkrótce potem nastąpił ich ślub, a rok później urodził się ich pierworodny syn Elsynor. Tak skończyła się historia pierwszej wielkiej porażki Układu Morburskiego i Erwina VII. Taki był też koniec południowej floty Blacklock, bowiem morlandzki marszałek Fletterheim powierzył jej rolę tylnej straży podczas ewakuacji wojsk Układu na Efrytię. Gdy upokorzona armia uciekała z Weblandu, osłaniała ją najpierw piechota morska Blacklock, a gdy już piechoty zabrakło, ginęli nawet marynarze... Do kraju powróciła tylko fregata Henryk Dominator z ledwie 17 ludźmi na pokładzie.
Aby uzasadnić, że historia jest czymś więcej, niż tylko opowiadaniem o starych dziejach, często każe nam wierzyć, że rządzi się logiką i koniecznością. Być może, ale nie w przypadku Układu Morburskiego. Logika, która nakazywałaby myśleć, że upokorzony i nieskuteczny sojusz rozpadnie się zaraz po klęsce pod Geladorem, w tym wypadku pomyliła się. Mylił się również Erwin VII, sądząc, że gdy pakt ten straci świeżość, znudzi się którejś ze stron. Układ Morburski istniał dalej. Stracił może swą inicjatywną rolę, musiał pogodzić się z istnieniem nowego państwa w basenie Morza Dreamlandzkiego, jednak nadal pełnił swą policyjną rolę. Narzucił wysokie cło na weblandzkie złoto i srebro oraz w 1703 roku zmusił króla Letriba do podpisania zgodny na kontrolę weblandzkich statków, które oddaliły się na więcej niż 2 mile od wybrzeży Wielkiej Wanty. Tym razem najlepiej wyszedł na tym położony najbliżej Morland. Po pierwsze, jego okręty nie musiały nawet daleko odpływać, by znaleźć jakiś przemytniczy statek i skonfiskować jego ładunek. Po drugie, gdy jednak jakiemuś kapitanowi udało się wymknąć patrolom, lądował przeważnie na zachodnim brzegu... Morlandu, bo tam najbliżej i względnie najbezpieczniej mógł sprzedać nielegalny towar. Nieprzypadkowo właśnie na 1. połowę XVIII wieku przypada początek wielu morlandzkich fortun przemysłowych i bankowych, zasilanych tak dzięki wzrostowi dochodów państwa, jak i przemytowi.
Zanim po raz kolejny nasz historyczny teatr podniesie kurtynę, w przerwie przenieśmy się na chwilę do Weblandu. Na zachodnim wybrzeżu Wielkiej Wanty leży niewielkie portowe miasto Kasana. Dosłownie 4 ulice na krzyż, w środku mały rynek z ratuszem, po lewej port, po prawej dworzec kolejowy. Nic nie zdradza doniosłości historycznej tego miejsca i pewnie mało kto prócz dumnych z przeszłości mieszkańców miasteczka wie, że była to pierwsza stolica zjednoczonego i wolnego Weblandu założona przez Elsynora I, syna Arony i Letriba. W miejscu dzisiejszego portu (XVIII-wieczny port leżał nieco w głębi zatoki) wznosił się fort z setką dział. Webland do dziś upamiętnia swoich bohaterów, nazywając ich imionami co tylko można. Również działa z fortu w Kasanie ponazywano na cześć najdzielniejszych z poległych – wielkie kolumbryny imionami generałów, mniejsze oficerów, a najmniejsze przenośne armatki wachmistrzów lub nawet prostych żołnierzy. Gdyby choć część tej artyleryjskiej księgi pamięci przetrwała po dziś dzień, już sam opis armat byłby pięknym materiałem dla niejednego historyka... Ponoć przy dobrej pogodzie król osobiście wizytował fortecę, sprawdzał warty i spoglądał w stronę Wielkiej Furii – największej wyspy Furlandii. Dziwny to był kraj, można powiedzieć, że zapomniany przez historię, a potem zbudzony jakby z zimowego snu... Jak Japonia miała swoją wyspę Hokkaido, a Stany Zjednoczone Ameryki Dziki Zachód, tak Archipelag Dreamlandzki miał swoją Furlandię, gdzie od wieków szukali schronienia wszyscy, którym w rodzinnej ziemi było za ciasno albo – powiedzmy – za gorąco. Być może przyszłe badania historyczne (o ile nam wiadomo, są takowe prowadzone również przez Furlandczyków) powiedzą nam coś więcej o losach słynnych wygnańców. Tu może wspomnijmy tylko o najbardziej znanym Michale Lipskim. Czy przypominasz sobie, Czytelniku, ów rekordowy rok 1627, kiedy to w Blacklock nastało kolejno po sobie aż 9 namiestników? Michał Lipski był właśnie jednym z nich, a opowiadamy o nim osobno tylko dlatego, bo nie umarł we śnie jak pozostali. Być może jako znawca alchemii i magii, a także nienajgorszy astrolog dobrze wiedział, co się święci i jakie antidotum należy zapobiegawczo pić do kolacji. Być może miał po prostu szczęście. W każdym razie po jednej nieudanej próbie otrucia nie czekał na kolejną, lecz uciekł do Furlandii. Przebywając na dworach w Segali, a potem w Alhambrze, przyczynił się znacznie do rozwoju tych ziem. Wprawdzie Historia Blacklock za Kroniką Furldzką wspomina tylko o jego pracach nad afrodyzjakami i alchemią, ale nowsze badania sugerują raczej, że ta zaginiona niestety kronika była raczej powieścią z kluczem niż pracą historyczną w dosłownym sensie tego słowa. Właśnie w latach 30. XVII w., gdy Michał Lipski przebywał w Segali, furlandzkie księgi parafialne po raz pierwszy odnotowały gwałtowny wzrost liczby narodzin. Oczywiście jego główną przyczyną w żadnym wypadku nie mogły być mikstury Lipskiego, a bardziej już jego prace w dziedzinie chemii. W pobliżu Segali od dawien dawna ludzie wydobywali i wytapiali rudę żelaza, jednak dopiero dzięki temu obcemu uczonemu w miejsce prymitywnych dymiarek i warsztatów powstały nowoczesne jak na owe czasy manufaktury produkujące najlepszą stal w całym archipelagu. Odtąd Furlandia przestała być już wyłącznie rynkiem zbytu dla dreamlandzkich kupców, ale i sama zaczęła eksportować broń, narzędzia i inne wyroby żelazne. Michał Lipski, który przypłynął do Furlandii zaledwie z kilkoma księgami i prawie bez pieniędzy, niemal z dnia na dzień stał się bogaty. Z perspektywy klasztornego skryptorium, gdzie powstawała Kronika Furldzka, musiało to wyglądać co najmniej podejrzanie, stąd nieznany autor przypisał jego dochody alchemii, a nie przedsiębiorczości, bowiem przedsiębiorczość w ówczesnej Furlandii była jeszcze prawie zupełnie nieznana. Ale oblicze kraju zmieniało się niemal błyskawicznie. W ciągu około 40 lat przemożna dotąd przewaga importu nad eksportem skurczyła się do kilku procent, a nawet – jak szacują niektórzy historycy – już około roku 1665 eksport zaczął przeważać. Nie ulega natomiast wątpliwości, że na początku XVIII w. stal furlandzka zdominowała rynki w basenie Morza Dreamlandzkiego. I dodajmy rzecz jeszcze jedną – właśnie w XVII w. ustała trwająca od stuleci silna aktywność tektoniczna Wielkiej i Małej Furii, do tej pory skutecznie ograniczająca możliwości rozwoju tych ziem. I tak dzięki obcemu emigrantowi, rudzie żelaza i uspokojeniu się Furii nagle na południowym zachodzie Morza Dreamlandzkiego zaczęła rosnąć nowa potęga. To na nią właśnie spoglądał Elsynor I z murów swojej kasańskiej fortecy, snując zapewne plany lądowania, bitew i oblężeń...
Jednak Furlandia rosła w siłę znacznie szybciej niż Webland – wysysany ze wszystkich stron przez zaporowe cła Układu Weblandzkiego. I to nie wojska weblandzkie pierwsze wylądowały na Wielkiej Furii, ale furlandzkie na Wielkiej Wancie. Było to w 1784 roku, gdy Elsynor II reformował właśnie armię i kraj miał gorszą obronę, niż kiedykolwiek. Wcześniej jednak Eryk III udał się do Dreamopolis, by upewnić się, czy wojska układu pozostaną bezstronne. Obawiał się zwłaszcza tego, że silniejsi konkurenci zechcą się do niego przyłączyć i po rozbiorze Wielkiej Wanty to im przypadną regiony złotonośne, a Furlandii... co najwyżej Puszcza Ciżna. Jednak Dreamland pod rządami Tomasza II był zbyt zajęty mordernizacją kraju, Blacklock Marcina Sprawiedliwego zbyt wyniszczony kończącą się ostatnią wojną domową, a Morland Grega III zbyt zadowolony z pomyślnej koniunktury gospodarczej. Eryk dostał więc wolną rękę w sprawie Weblandu w zamian za korzystne dla Układu dostawy broni. Miesiąc później, w październiku, na całej długości wschodniego wybrzeża Wielkiej Wanty, od Kasany aż prawie po Puszczę Ciżną zaczęły lądować furlandzkie pułki saperów, piechoty, w końcu jazdy i artylerii, aż wylądował na koniec sam król Furlandii Eryk III. Niemożliwa zdawałoby się do zdobycia twierdza w Kasanie, obsadzona jednak niedoświadczoną załogą, nie była w stanie prowadzić skutecznego ostrzału. Co więcej – to właśnie jej kanonada, a nie działania wrogów doprowadziły do wielkiego pożaru, który strawił całe miasto. W końcu seria wielkich wybuchów zniszczyła również fundamenty fortecy. Furlandzcy minerzy podeszli pod nie dzięki sieci miejskich kanałów. Do 1790 roku wojska furlandzkie opanowały całą południową część Wielkiej Wanty, a także środek wyspy do rzek Altara, Benebruz i jeziora Galador. Król Elsynor II wycofał się początkowo na północ kraju do miasta Letrib, zwanego wcześniej Galadorem, a w 1798 r. – wbrew sprzeciwowi doradców – przeniósł sztab do Ebruz. Po bohaterskiej obronie miasta latem 1799 r. i odrzuceniu nieprzyjaciół znów na prawy brzeg rzeki Benebruz miasto nazwano jego imieniem. W 1801 r. król został jednak zmuszony do podpisania traktatu nazywanego przez historiografów I pokojem pod Elsynorem. Dlaczego pierwszym? Bo choć Webland poniósł bez wątpienia klęskę, zaczęły dawać o sobie znać sukcesy reformy armii Elsynora II, bowiem doświadczeni żołnierze samorzutnie zaczęli tworzyć z miejscowych rekrutów oddziały partyzanckie. Sprzyjała im znajomość terenu oraz bezkresna Puszcza Ciżna, do której Furlandczycy woleli się nawet nie zapuszczać. Gdyby nie ich działalność na tyłach wroga, prawdopodobnie I pokój nie nazywałby się pod Elsynorem, ale pod Letribem, jeśli w ogóle nie mówiono by o nim kapitulacja. Ataki partyzantów, od których król Elsynor II oficjalnie się odcinał, prowokowały jednak Eryka III do wypraw odwetowych, po których zawierano i zrywano kolejne pokoje.
Przez 70 lat 3 policjanci Morza Dreamlandzkiego – Dreamland, Morland i Blacklock – przyglądali się sytuacji na Wielkiej Wancie, zanim zdecydowali się interweniować. W tym czasie Webland spotkały 2 nad wyraz smutne wydarzenia... W 1838 r. przejeżdżał w pobliżu Puszczy Ciżnej niewielki oddział furlandzkiej lekkiej kawalerii, a zaledwie o kilka mil w głębi lasu dowódca partyzantów, zarazem syn Elsynora II Karol wizytował leśne oddziały. Gdy zwiadowcy przynieśli wiadomość o przejeżdżających wrogach, dowódca oddziału ogłosił alarm, zaś królewski syn postanowił obserwować akcję. Zaskoczeni furlandzcy kawalerzyści dali się roznieść na szablach w ciągu niespełna godziny, traf jednak chciał, że zabłąkana kula dosięgła Karola. Zginął na miejscu. Dowiedziawszy się o tym, Elsynor II ponoć w ciągu jednej nocy przemienił się z silnego, choć niemłodego mężczyzny, w niedołężnego starca. Zmarł 2 lata później, a ponieważ nie zostawił następcy, rozpoczął się najtragiczniejszy w historii Weblandu okres bezkrólewia. Przez 10 lat oddziały partyzanckie nie tylko walczyły z najeźdźcą, ale i nierzadko między sobą, a przywódcy leśnych oddziałów licytowali się w zasługach i oskarżali wzajemnie o zdradę. Nareszcie w 1850 r. sejm konwokacyjny wybrał na króla gen. Samanti, zwanego odtąd Samanti I. Stworzył on Armię Wyzwolenia Weblandu i zaczął wypierać Furlandczyków w stronę zachodniego brzegu. Po 4 latach walk król Furlandii Stefan IV poprosił Układ Morburski o pomoc i przywrócenie ładu w zbuntowanej prowincji. Pomoc przyszła szybko, choć liczebność wojsk interwencyjnych wiele mówi o rzeczywistych zamiarach króla Wacława Dreamlandczyka. Nie opodal Kasany wylądowały bowiem zaledwie 2 pułki morlandzkiej piechoty i 1 działon artylerii z Blacklock. Wojska z Dreamlandu tradycyjnie nie uczestniczyły w walkach.
14 lutego 1870 r. stała się rzecz przedziwna, która nie tylko zaskoczyła wielu ówczesnych polityków, ale i zatrzęsła całym Układem Morburskim. Oto król Samanti I zrzekł się korony Unii Weblandu na rzecz Wacława Dreamlandczyka. Jednym ruchem pióra Webland stał się dreamlandzką prowincją, co wydawało się przesądzać o tym, że wojska Układu nagle zmienią front. Tak jednak się nie stało. Sojusznicy Dreamlandu poczuli się po pierwsze zdradzeni, po drugie namiestnik Blacklock Artur von Geda liczył na odbudowanie strefy wpływów na południu, a po trzecie król Morlandu – potomek zwycięskiego generała spod Mariboru – Winter von Gwynbleidd wiedział, że silny Webland to koniec morlandzkiej prosperity. Na koniec i po czwarte wszyscy zdawali sobie sprawę, że po wchłonięciu Weblandu dreamlandzki król stanie się już niezaprzeczalnym władcą całego archipelagu, a niezależność dotąd wolnych królestw będzie już tylko iluzją. 13 marca na północy Wielkiej Wanty wylądował Dreamlandzki Korpus Ekspedycyjny w sile 5 dywizji piechoty, 8 szwadronów kawalerii i 2 batalionów artylerii. Na wschodzie od 20 marca morlandzkie okręty, a nawet statki handlowe zaczęły wysadzać świeże oddziały z Morlandu i Blacklock. 15 kwietnia 1870 r. niedawni sojusznicy podeszli pod przeciwne brzegi rzeki Benebruz. Nad ranem 16 kwietnia rozpoczęła się kanonada dział, a pod straszliwym ogniem saperzy po obu stronach rozpoczęli budowanie mostów. Dopiero na trzeci dzień połączone siły weblandzkie i dreamlandzkie przedostały się na prawy brzeg rzeki i odrzuciły nieprzyjaciół na południe. Pod koniec roku walki przeniosły się już na Wielką Furię i Weblandczycy rozpoczęli swój wielki odwet. Furlandia płonęła... W 1875 roku wojska ekspedycyjne z Blacklock i Morlandu zostały doszczętnie rozbite, natomiast spieszące z pomocą posiłki dreamlandzka flota utopiła w Zatoce Netawskiej. 3 lipca Weblandczycy i Dreamlandczycy zagrozili Alhambrze, a 19 lipca król Furlandii Stefan IV dostał się do niewoli. Podpisany wkrótce traktat pokojowy przyznał Weblandowi ziemie na południowym zachodzie Wielkiej Furii, a Dreamlandowi... odrodzenie Układu Morburskiego. Nowy Układ Morburski został podpisany 6 września w Morburgu, którego ulicami przechadzały się dreamlandzkie i weblandzkie patrole... Odtąd król Dreamlandu był wodzem wszystkich armii państw archipelagu, zarówno we własnych prowincjach, jak i niepodległych państwach sprzymierzonych. Mówiąc wprost – nie była to już umowa o pomocy wojskowej, ale początek zjednoczonego, choć zdecentralizowanego Dreamlandu, jaki znamy obecnie. Tylko raz jeszcze, w 1901 r., Układ Morburski wystąpił w teatrze historii, gdy morlandzki generał Damian Krwawy stłumił w Blacklock komunistyczną rewoltę i ponoć osobiście powiesił jej przywódcę Krzysztofa Kefasa. Ironia historii – Układ Morburski, który ani razu nie odniósł pełnego zwycięstwa militarnego, zatriumfował w pełni dopiero w akcji czysto policyjnej. Świętując zwycięstwo na ulicach Gedanii, nieświadomie świętował też swój koniec. Wkrótce wszystkie wyspy na Morzu Dreamlandzkim stały się ziemiami króla z Dreamopolis i Układ stracił rację bytu. A sam Morburg na długie lata stał się stolicą zapomnianej Dreamlandzkiej prowincji.
Bibliografia
Księga Gości >>>